„Joe Dirt” może nie jest filmem pełnym wysublimowanych aluzji, lub też błyskotliwego humoru, ale mimo to warto go obejżeć.
Technicznie czepić się nie można. Żadnych zgrzytów ani w pracy kamery, ani w warstwie muzycznej. Na plus można zaliczyć śliczne plenery. Estetyczna ekstaza to to nie jest, ale bywa naprawde pięknie.
Historia prostego chłopaka o niecodziennej fryzurze (swoją drogą świetnej), który w młodym wieku został zgubiony podczas rodzinnej wycieczki i od tamtego momentu szuka rodziców, nie jest szczytem wyrafinowania. Ot, opowiedziana z perspektywy czasowej historia z wątkami kina drogi. Film za to ładnie pokazuje jak z byle kogo można zrobić niewiadomo jakiego celebrytę. Czasem zabawne, ale bez szału.
Jednak jeśli pokuść się o spojrzenie na całość, jak na metafore dążenia do celu? Obraz uwypukla, że z pomocą chęci i samozaparcia można osiągnąć wiele. Jak zwykle, trzeba być miłym dla odpowiednich ludzi (hola, hola, ostrożnie z tą wazeliną), ale wszystko to jest w zasięgu ręki. It’s all in your mind! Na mnie takie filmy działają niezwykle motywująco.
Mi do gustu przypadła również kreacja bohaterów. Z główną postacią łatwo można się zżyć. Pozostałe prezentują wiele ludzkich typów. W połączeniu z całością daje to niezły film, ze sporym pozytywnym ładunkiem.
Po za tym, to dzięki niemu odkryłem zespół Def Leppard (jak często bywa, pierwsze 4 płyty świetne, dalej bywało różnie), więc darze go też względami sentymentalnymi.
Polecam wszystkim, którym czasem się nie chce 🙂
Skomentuj